piątek, 5 czerwca 2015

Pierwsza pomoc

Kilka dni temu w pracy miało miejsce nieprzyjemne zdarzenie. Jedna z moich koleżanek dostała napadu padaczkowego. Nie było mnie przy tym od początku, wyszłam chwilę przed nim do łazienki. Kiedy wróciłam, koleżanki już trzymały poszkodowaną, żeby nie zrobiła sobie krzywdy i nie zadławiła się śliną. Wezwałyśmy karetkę i do jej przyjazdu pilnowałyśmy, żeby chorej nic się nie stało.
Wiecie, co wtedy się stało? Przyszła pewna pani i powiedziała, że to niemożliwe, żeby w tak dużym budynku nie było osoby, która nie potrafiłaby udzielić fachowo pierwszej pomocy.
Koleżankę zabrało pogotowie, a my jak na szpilkach czekałyśmy na wiadomość co z nią. Serce mi się kroiło, gdy słyszałam jej krzyki, kiedy sanitariusze próbowali podać jej leki. Wiedziałam, że nie dzieje jej się krzywda, ale łzy same cisnęły się do oczu.
Sanitariusze powiedzieli nam, co na przyszłość mamy zrobić.
Jeżeli kiedykolwiek zobaczycie osobę mającą napad padaczkowy - nie bójcie się jej pomóc. Wiem, że to strasznie wygląda, ale od naszej reakcji może zależeć czyjeś życie.
Co powinno się zrobić?

  • ułożyć osobę chorą na boku, żeby nie zadławiła się śliną. Jeśli to nie jest możliwe, trzeba ją ułożyć na plecach,
  • przytrzymać głowę i ręce chorego, żeby nic sobie nie zrobił, najlepiej odsunąć wszystkie przedmioty mogące stanowić potencjalne zagrożenie,
  • jeśli taka osoba ma krawat, trzeba go poluzować i rozpiąć guziki od koszuli - to ułatwi oddychanie,
Czego unikać?

  • podnoszenia chorego,
  • klepania go po twarzy i potrząsania nim - taka osoba nie jest świadoma tego, co się dzieje i możemy pobudzić w niej agresję,
  • podkładać czegoś pod głowę,
  • wkładać czegoś do ust i próbować na siłę je otworzyć,
  • nie podawać nic do picia.
Napady padaczkowe mogą trwać do kilku godzin. Cieszę się, że nasza koleżanka nie była sama, gdy się to stało. Oby jak najszybciej do nas wróciła. Tego z całego serca jej życzę.

niedziela, 17 maja 2015

Wolność kontrolowana

Czasem, gdy słucham moich koleżanek, mam ochotę wziąć kałacha i zrobić z nimi porządek. Ostatnio po spotkaniu z dwoma z nich zaczęłam się zastanawiać, czy ja jestem z innej epoki, czy one.
Poszło o kontrolowanie facetów i o to, czy powinno się im zawracać pośladki, kiedy spotykają się ze swoimi znajomymi. Ja wyznaję zasadę, że kontrolować nie ma co. Jak ktoś ma zrobić coś złego, i tak to zrobi, nieważne na jak krótkiej smyczy by był. A poza tym, takie trzymanie na smyczy jest bez sensu. Sama nie chcę być kontrolowana, więc dlaczego mam to robić komuś.
Oczywiście koleżanki popatrzyły na mnie jak na kosmitkę. Zapytały, czy nie chcę wiedzieć z kim on się komunikuje. Ja na to, że nie, bo on i tak mi wszystko mówi. Znam jego hasła do kont na portalach, bo parę razy prosił mnie o logowanie, ale nie używam ich bez jego wiedzy. Po co? Każdy ma prawo do odrobiny prywatności.
Kolejna kwestia. Irytowało mnie to, że one co chwilę wydzwaniały do swoich facetów. My nigdy nie mieliśmy czegoś takiego z moim narzeczonym. Mówię, że wychodzę i ma do mnie nie dzwonić, bo nie będę mogła rozmawiać na dwa fronty. Aż tak wielofunkcyjna nie jestem. Tak samo ja nie wydzwaniam do niego, gdy on wychodzi na piwo ze znajomymi. Nie piszemy do siebie też SMSów. No egiptologii nie studiowałam, żeby jego hieroglify po paru głębszych odczytać. Jedyne słowa, jakie ode mnie słyszy to takie, że ma wrócić do domu w takim stanie, żeby sobie sam drzwi otworzył i trafił do łóżka, nie budząc mnie przy tym. I tyle. Mam inne rzeczy do roboty niż pisanie mu co chwilę wiadomości.
Koleżanki nie potrafiły tego ogarnąć rozumem. Uwierzcie mi, czułam się jak kobieta z innej epoki. Nie wiem, czy doczekam się odpowiedzi na to, z kim jest coś nie tak: ze mną czy z nimi.

czwartek, 14 maja 2015

Kobieta pracująca

Przepraszam, że tak nagle zniknęłam, ale musiałam ogarnąć się z nową pracą.
Udało mi się, od zeszłego poniedziałku odbywam staż w jednym z wydawnictw. Pracuję tam jako korektor. Po półrocznym stażu firma musi mnie zatrudnić na przynajmniej pół roku. Co będzie potem - nie wiem. Na razie cieszę się z tego, co mam.
Już przyzwyczaiłam się do pobudek o 5:30, jest trochę ciężko, ale daję radę. Narzeczony też tak wstaje do pracy i nawzajem wykopujemy się z łóżka.
Nie myślałam, że moja doba tak bardzo się skróci... Pogodzenie pracy z ogarnięciem domu jest ciężkie, ale powoli przyzwyczajam się do nowej rzeczywistości. Nie zamieniłabym tej pracy na żadną inną. Co prawda jest niezła jazda, nie parzę tam kawy, tylko poprawiam teksty, ale nie narzekam. 8 godzin mija jak z bicza strzelił.
Do domu wracam jak zombie. Czasem odbiera mnie narzeczony. To jest złoty człowiek. Dzisiaj po robocie przyjechał po mnie, bo musiałam jeszcze jedną rzecz załatwić w urzędzie pracy. Był bez obiadu, ale się poświęcił. Chwała mu za to, inaczej jutro bym się spóźniła do pracy i musiałabym zostać dłużej, a tego bym nie chciała.
Nie narzekam na atmosferę w pracy. Szefową też mam bardzo w porządku. Tyle się naczekałam na tę pracę, ale warto było. Jestem szczęśliwa. Zmęczona co prawda, ale to szczegół.
Jutro już weekend.
Byle do 16 :)

niedziela, 26 kwietnia 2015

A co Ty zrobiłeś w dniu 18 urodzin?

Kiedy loguję się na Facebooka i obserwuję wpisy młodszego rodzeństwa moich znajomych, widzę, że większość z nich stanowią informacje dotyczące zdania egzaminu na prawo jazdy. Przypominają mi się czasy, gdy to my kończyliśmy 18 lat. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiła większość moich kolegów z klasy po przekroczeniu tej magicznej liczby, było zapisanie się na kurs prawa jazdy. Ja zrobiłam coś innego.
W dniu moich 18 urodzin podpisałam oświadczenie, w którym wyrażam zgodę na to, by po mojej śmierci pobrano z organy i wykorzystano je do przeszczepu. Mnie w trumnie nie będą potrzebne, a mogę uratować komuś życie. Przynajmniej tyle będę mogła dla kogoś zrobić.
Rodzice byli bardzo oburzeni moją decyzją. Zrobiłam to bez konsultacji z nimi. Powiedzieli, że się nie zgadzają. Odpowiedziałam, że tak postanowiłam i zdania nie zmienię. Wolę dać mojemu sercu drugą szansę na bicie w czyimś ciele niż pozwolić, by zjadły je robaki.
Wielu znajomych nie rozumiało mojej decyzji. Mówili, że nigdy nie zrobiliby czegoś takiego. Puszczałam ich uwagi mimo uszu. Wiedziałam, że pewnego dnia zrozumieją, dlaczego to zrobiłam. W wieku 18 lat nieczęsto myśli się o takich rzeczach.
Jestem dumna z mojej młodszej o 7 lat kuzynki. Byłam u niej kilka dni temu na osiemnastce. Kiedy składałam jej życzenia, pokazała mi swoje oświadczenie woli. Dawniej denerwowało mnie, że robi to samo, co ja, a uwierzcie, papugowała niemal wszystko. Teraz cieszę się, że poszła w moje ślady.

piątek, 24 kwietnia 2015

Dwoje do poprawki

Obserwując znajome pary jestem w stanie podzielić je na kilka grup:

  • Bliźnięta syjamskie robiące wszystko razem i mające takie samo zdanie na każdy temat. Dłuższe przebywanie w ich towarzystwie może zakończyć się cukrzycą
  • Ogień i woda - totalne przeciwieństwa (ja i mój narzeczony także należymy do tej grupy)
  • Walczące ze sobą Pit Bulle - on i ona mają rację, żadne nie odpuści. Nie radzę się z takimi wdawać w dyskusję, bo można przy okazji oberwać
  • Mimozy - żyją obok siebie bez większych emocji. Przy kimś takim jestem w stanie wyjść z siebie i stanąć obok. Za nerwowa jestem na takie znajomości.
Jak już wspomniałam, ja i moja druga połowica jesteśmy totalnie różni. Mnie jest wszędzie pełno, on jest spokojny. Nie mam problemu z nawiązywaniem znajomości, jemu to sprawia nieco trudności. On uwielbia II wojnę światową, a ja chętnie przeteleportowałabym się do średniowiecza (pewnie by mnie na stosie spalili, ale co tam, przynajmniej ciepło by mi było). Mamy też wspólne zainteresowania, aż tak źle z nami nie jest, ale do bliźniąt syjamskich nam daleko.
Wiele osób twierdzi, że jesteśmy do siebie podobni z wyglądu. O przepraszam, ja mam większy biust :P ale mamy mniej więcej tyle samo wzrostu, oczy tego samego koloru i podobne rysy twarzy. Pewnie będziemy się zabijać o to, które z nas bardziej przypomina nasze dziecko.
Zanim mój narzeczony mnie poznał, był grzecznym chłopcem. Ja jestem wyszczekana i na moje nieszczęście, narzeczony szybko się wyszkolił i czasem nie jestem w stanie mu się odgryźć. Przykłady? Proszę bardzo.
Leżymy sobie na łóżku. On całuje mnie po szyi. Musicie wiedzieć, że jest okularnikiem. Jego okulary zaplątały się w moje włosy. Oczywiście ofuczałam go za to. Na co on ze stoickim spokojem odparował: "nie martw się, ty też niedługo będziesz nosić okulary". Piła menda do mojej pracy przed komputerem. Nie moja wina, że chce sobie wziąć za żonę panią korektor.
Przeglądam suknie ślubne. Pytam narzeczonego czy ma jakąś sugestię co do tego, jak ma wyglądać. Powiedział, że tak. Ma być łatwa w zdejmowaniu...
Znalazłam u mojego narzeczonego siwy włos. Mówię mu o tym. On patrzy na mnie i mówi: "no co, zamieszkałem z tobą, czego innego można się było spodziewać". No i witki mi opadły.
Takich przykładów jest wiele. Ja też nie pozostaję mu dłużna. Tak, jestem wrednym człowiekiem i dobrze mi z tym. Jemu też :)
Nie jesteśmy idealni, ale nie przeszkadza nam to. Ideały są nudne. Oboje powinniśmy iść do poprawki, ale obawiam się, że wtedy już nie bylibyśmy tacy fajni :)

środa, 22 kwietnia 2015

"Kochanie, czy chciałabyś zmienić status na Facebooku" - czyli o zaręczynach słów kilka


Jak już pewnie wiecie, jestem zaręczona. Od kilku miesięcy. W przeciwieństwie do wielu moich koleżanek, nie miałam potrzeby dzielić się tym wydarzeniem na portalach społecznościowych. Nie chcę krytykować osób, które to robią, nie mówię, że to coś złego, ale drażnią mnie zdjęcia pierścionków zaręczynowych i fotografie uwieczniające ten podniosły moment. Dla mnie to bardzo intymna chwila. Mój narzeczony się stresował i nie wyobrażam sobie, żeby ktoś jeszcze kazał mu odpowiednio pozować, bo nie widać co jest w pudełku, które trzyma w ręce. Zdjęciem swojego pierścionka też się nie chwaliłam. Nawet statusu na Facebooku nie zmieniłam.
Teraz jest czas, gdy wielu moich znajomych się zaręcza. Zdecydowana większość z nich informuje o tym na Facebooku. Nie potępiam ludzi, którzy to robią. Ja po prostu wolę o tym powiedzieć komuś osobiście. Lajki i gratulacje od reszty społeczeństwa nie są mi do szczęścia potrzebne.
Jak już wspominałam, drażnią mnie zdjęcia z zaręczyn. Wyznaję zasadę, że zaręczyny to powinna być niespodzianka. Paparazzi w takich chwilach mówię zdecydowane "nie". Powiedziałam swojemu narzeczonemu, że nie chcę mieć publiki, ma się obyć bez padania na kolana przy moich rodzicach. Wszystko odbyło się tak, jak chciałam. Może nawet i lepiej :) Nie było fotografa, sztucznego pozowania. Byliśmy po prostu my. A zdjęcie pierścionka na fejsie? Po co, żeby mi palec odrąbali? Taki pierścionek to nie jest mały wydatek, a ja lubię swoje palce, więc się publicznie niczym chwalić nie będę.
Jeden znajomy wrzucił zdjęcia z zaręczyn. Pierścionek był w klockach Lego. Nawet nie macie pojęcia jak ludzie go później obśmiali. Ja mam do tego neutralny stosunek. Nie chciałabym takich oświadczyn, ale może jego luba tego sobie zażyczyła. Tak czy inaczej, mogli to zachować dla siebie, a nie chwalić się tym na fejsie.
Wiecie co mnie najbardziej rozbraja? Zaręczyny nastoletnich sióstr moich znajomych. Wiek - 17-18 lat. Zdjęcia pierścionków, wyznania miłości pod nimi, a za chwilę widzę zmianę statusu na "wolna". A przecież miał być ślub... Czasem mam wrażenie, że jestem nie z tej epoki. Kiedyś zaręczyny oznaczały coś więcej niż zmianę statusu na Facebooku. Cieszę się, że trafiłam na faceta, który jest tak samo "zacofany" pod tym względem jak ja. Gdyby wszystkim chwalił się na swojej tablicy na fejsie, nie byłoby ślubu w przyszłym roku.

niedziela, 12 kwietnia 2015

Niech żyją kompleksy!


Jestem kobietą, mam kompleksy i jestem dumna z tego, że nauczyłam się z nimi żyć. To wszystko zasługa mojego narzeczonego, dzięki któremu już nie przejmuję się tak bardzo swoim wyglądem. Nie jestem ideałem, ale dobrze mi z tym. Ideały są nudne.
Jakiś czas temu spotkałam się z moją bardzo zakompleksioną kupelą. Potrzebuję chyba jakiś elektrowstrząsów, żeby dojść do siebie.
Uwielbiam ludzi użalających się nad sobą i nie potrafiących ruszyć pośladków, żeby coś w sobie zmienić.
Rozmowa z tą moją znajomą przypomina naprawdę bieg przez pole minowe. Boję się odzywać w jej towarzystwie, a uwierzcie mi, do nieśmiałych i małomównych osób nie należę.
Nie lubię, gdy ona podczas rozmowy rzuca mi argument, że nie się nie znam, bo ja mam idealne ciało i życie. No wiele rzeczy samych do mnie nie przyszło. Na figurę zapracowałam godzinami ćwiczeń. Diet żadnych nie było, nie lubię sobie odmawiać jedzenia, ale ćwiczyłam. Bywały dni, że nie mogłam się podnieść z podłogi, ale wiedziałam, że jeśli odpuszczę, później nie będzie mi się chciało i miesiące starań pójdą na marne. Jej ćwiczyć się nie chce. Bo po co? Lepiej siedzieć i się nad sobą użalać.
Wmówiła sobie, że facet nie chodzi z nią do łóżka, bo ma za duży biust. Nie znam mężczyzny, któremu by to nie przeszkadzało. Widząc moje wysoko uniesione brwi po usłyszeniu takiego jej rozumowania, powiedziała, że się nie znam, bo mam biust jak ta lala. A właśnie, że nie mam. Owszem, na rozmiar nie narzekam, ale moje piersi różnią się sporo od siebie wielkością. Tego nie widać gołym okiem. Nauczyłam się to maskować. Kiedyś się tym zamartwiałam, wstydziłam się tego, ale mi przeszło. Swój udział miał w tym mój narzeczony, który twierdzi, że tego po prostu nie zauważa. Był w szoku, kiedy mu to uświadomiłam. Więcej mi do szczęścia nie potrzeba. Jest różnica, ale odpowiednie zabiegi ją korygują. Da się? Jasne, że się da.
Kolejny punkt zapalny. Buty na wysokim obcasie. Ona uważa, że nie może ich nosić, bo wygląda jak żyrafa, a ja spokojnie mogę w nich chodzić. No nie do końca mogę. Mam problem z kością w prawej stopie i nie dość, że niezbyt ładnie to wygląda (a na operację podobno za młoda jestem, nie to, że nie chciałam się tego pozbyć), to jeszcze bardzo boli, gdy zakładam szpilki. A argument, że wygląda jak żyrafa i jest za wysoka? Co to za argument? Znam bardzo dużo wysokich dziewczyn, które są wysokie, mają nogi do nieba i chodzą w szpilkach. Wystarczy odpowiednio dobrać buty, a uwierzcie mi, ta moja znajoma ma zgrabne nogi i jakby się w sobie zebrała, kupiła dobrane szpilki - wyglądałaby nieziemsko.
Przykładów mogłabym, niestety, mnożyć. Nie potrafię jej przemówić do rozumu. Ludzie nie są idealni, ale to w nas jest najlepsze. Mam kompleksy, ale nie pozwoliłam im się zamknąć w domu i nie zatruwam przez nie życia innym. I z tego jestem dumna :)