niedziela, 26 kwietnia 2015

A co Ty zrobiłeś w dniu 18 urodzin?

Kiedy loguję się na Facebooka i obserwuję wpisy młodszego rodzeństwa moich znajomych, widzę, że większość z nich stanowią informacje dotyczące zdania egzaminu na prawo jazdy. Przypominają mi się czasy, gdy to my kończyliśmy 18 lat. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiła większość moich kolegów z klasy po przekroczeniu tej magicznej liczby, było zapisanie się na kurs prawa jazdy. Ja zrobiłam coś innego.
W dniu moich 18 urodzin podpisałam oświadczenie, w którym wyrażam zgodę na to, by po mojej śmierci pobrano z organy i wykorzystano je do przeszczepu. Mnie w trumnie nie będą potrzebne, a mogę uratować komuś życie. Przynajmniej tyle będę mogła dla kogoś zrobić.
Rodzice byli bardzo oburzeni moją decyzją. Zrobiłam to bez konsultacji z nimi. Powiedzieli, że się nie zgadzają. Odpowiedziałam, że tak postanowiłam i zdania nie zmienię. Wolę dać mojemu sercu drugą szansę na bicie w czyimś ciele niż pozwolić, by zjadły je robaki.
Wielu znajomych nie rozumiało mojej decyzji. Mówili, że nigdy nie zrobiliby czegoś takiego. Puszczałam ich uwagi mimo uszu. Wiedziałam, że pewnego dnia zrozumieją, dlaczego to zrobiłam. W wieku 18 lat nieczęsto myśli się o takich rzeczach.
Jestem dumna z mojej młodszej o 7 lat kuzynki. Byłam u niej kilka dni temu na osiemnastce. Kiedy składałam jej życzenia, pokazała mi swoje oświadczenie woli. Dawniej denerwowało mnie, że robi to samo, co ja, a uwierzcie, papugowała niemal wszystko. Teraz cieszę się, że poszła w moje ślady.

piątek, 24 kwietnia 2015

Dwoje do poprawki

Obserwując znajome pary jestem w stanie podzielić je na kilka grup:

  • Bliźnięta syjamskie robiące wszystko razem i mające takie samo zdanie na każdy temat. Dłuższe przebywanie w ich towarzystwie może zakończyć się cukrzycą
  • Ogień i woda - totalne przeciwieństwa (ja i mój narzeczony także należymy do tej grupy)
  • Walczące ze sobą Pit Bulle - on i ona mają rację, żadne nie odpuści. Nie radzę się z takimi wdawać w dyskusję, bo można przy okazji oberwać
  • Mimozy - żyją obok siebie bez większych emocji. Przy kimś takim jestem w stanie wyjść z siebie i stanąć obok. Za nerwowa jestem na takie znajomości.
Jak już wspomniałam, ja i moja druga połowica jesteśmy totalnie różni. Mnie jest wszędzie pełno, on jest spokojny. Nie mam problemu z nawiązywaniem znajomości, jemu to sprawia nieco trudności. On uwielbia II wojnę światową, a ja chętnie przeteleportowałabym się do średniowiecza (pewnie by mnie na stosie spalili, ale co tam, przynajmniej ciepło by mi było). Mamy też wspólne zainteresowania, aż tak źle z nami nie jest, ale do bliźniąt syjamskich nam daleko.
Wiele osób twierdzi, że jesteśmy do siebie podobni z wyglądu. O przepraszam, ja mam większy biust :P ale mamy mniej więcej tyle samo wzrostu, oczy tego samego koloru i podobne rysy twarzy. Pewnie będziemy się zabijać o to, które z nas bardziej przypomina nasze dziecko.
Zanim mój narzeczony mnie poznał, był grzecznym chłopcem. Ja jestem wyszczekana i na moje nieszczęście, narzeczony szybko się wyszkolił i czasem nie jestem w stanie mu się odgryźć. Przykłady? Proszę bardzo.
Leżymy sobie na łóżku. On całuje mnie po szyi. Musicie wiedzieć, że jest okularnikiem. Jego okulary zaplątały się w moje włosy. Oczywiście ofuczałam go za to. Na co on ze stoickim spokojem odparował: "nie martw się, ty też niedługo będziesz nosić okulary". Piła menda do mojej pracy przed komputerem. Nie moja wina, że chce sobie wziąć za żonę panią korektor.
Przeglądam suknie ślubne. Pytam narzeczonego czy ma jakąś sugestię co do tego, jak ma wyglądać. Powiedział, że tak. Ma być łatwa w zdejmowaniu...
Znalazłam u mojego narzeczonego siwy włos. Mówię mu o tym. On patrzy na mnie i mówi: "no co, zamieszkałem z tobą, czego innego można się było spodziewać". No i witki mi opadły.
Takich przykładów jest wiele. Ja też nie pozostaję mu dłużna. Tak, jestem wrednym człowiekiem i dobrze mi z tym. Jemu też :)
Nie jesteśmy idealni, ale nie przeszkadza nam to. Ideały są nudne. Oboje powinniśmy iść do poprawki, ale obawiam się, że wtedy już nie bylibyśmy tacy fajni :)

środa, 22 kwietnia 2015

"Kochanie, czy chciałabyś zmienić status na Facebooku" - czyli o zaręczynach słów kilka


Jak już pewnie wiecie, jestem zaręczona. Od kilku miesięcy. W przeciwieństwie do wielu moich koleżanek, nie miałam potrzeby dzielić się tym wydarzeniem na portalach społecznościowych. Nie chcę krytykować osób, które to robią, nie mówię, że to coś złego, ale drażnią mnie zdjęcia pierścionków zaręczynowych i fotografie uwieczniające ten podniosły moment. Dla mnie to bardzo intymna chwila. Mój narzeczony się stresował i nie wyobrażam sobie, żeby ktoś jeszcze kazał mu odpowiednio pozować, bo nie widać co jest w pudełku, które trzyma w ręce. Zdjęciem swojego pierścionka też się nie chwaliłam. Nawet statusu na Facebooku nie zmieniłam.
Teraz jest czas, gdy wielu moich znajomych się zaręcza. Zdecydowana większość z nich informuje o tym na Facebooku. Nie potępiam ludzi, którzy to robią. Ja po prostu wolę o tym powiedzieć komuś osobiście. Lajki i gratulacje od reszty społeczeństwa nie są mi do szczęścia potrzebne.
Jak już wspominałam, drażnią mnie zdjęcia z zaręczyn. Wyznaję zasadę, że zaręczyny to powinna być niespodzianka. Paparazzi w takich chwilach mówię zdecydowane "nie". Powiedziałam swojemu narzeczonemu, że nie chcę mieć publiki, ma się obyć bez padania na kolana przy moich rodzicach. Wszystko odbyło się tak, jak chciałam. Może nawet i lepiej :) Nie było fotografa, sztucznego pozowania. Byliśmy po prostu my. A zdjęcie pierścionka na fejsie? Po co, żeby mi palec odrąbali? Taki pierścionek to nie jest mały wydatek, a ja lubię swoje palce, więc się publicznie niczym chwalić nie będę.
Jeden znajomy wrzucił zdjęcia z zaręczyn. Pierścionek był w klockach Lego. Nawet nie macie pojęcia jak ludzie go później obśmiali. Ja mam do tego neutralny stosunek. Nie chciałabym takich oświadczyn, ale może jego luba tego sobie zażyczyła. Tak czy inaczej, mogli to zachować dla siebie, a nie chwalić się tym na fejsie.
Wiecie co mnie najbardziej rozbraja? Zaręczyny nastoletnich sióstr moich znajomych. Wiek - 17-18 lat. Zdjęcia pierścionków, wyznania miłości pod nimi, a za chwilę widzę zmianę statusu na "wolna". A przecież miał być ślub... Czasem mam wrażenie, że jestem nie z tej epoki. Kiedyś zaręczyny oznaczały coś więcej niż zmianę statusu na Facebooku. Cieszę się, że trafiłam na faceta, który jest tak samo "zacofany" pod tym względem jak ja. Gdyby wszystkim chwalił się na swojej tablicy na fejsie, nie byłoby ślubu w przyszłym roku.

niedziela, 12 kwietnia 2015

Niech żyją kompleksy!


Jestem kobietą, mam kompleksy i jestem dumna z tego, że nauczyłam się z nimi żyć. To wszystko zasługa mojego narzeczonego, dzięki któremu już nie przejmuję się tak bardzo swoim wyglądem. Nie jestem ideałem, ale dobrze mi z tym. Ideały są nudne.
Jakiś czas temu spotkałam się z moją bardzo zakompleksioną kupelą. Potrzebuję chyba jakiś elektrowstrząsów, żeby dojść do siebie.
Uwielbiam ludzi użalających się nad sobą i nie potrafiących ruszyć pośladków, żeby coś w sobie zmienić.
Rozmowa z tą moją znajomą przypomina naprawdę bieg przez pole minowe. Boję się odzywać w jej towarzystwie, a uwierzcie mi, do nieśmiałych i małomównych osób nie należę.
Nie lubię, gdy ona podczas rozmowy rzuca mi argument, że nie się nie znam, bo ja mam idealne ciało i życie. No wiele rzeczy samych do mnie nie przyszło. Na figurę zapracowałam godzinami ćwiczeń. Diet żadnych nie było, nie lubię sobie odmawiać jedzenia, ale ćwiczyłam. Bywały dni, że nie mogłam się podnieść z podłogi, ale wiedziałam, że jeśli odpuszczę, później nie będzie mi się chciało i miesiące starań pójdą na marne. Jej ćwiczyć się nie chce. Bo po co? Lepiej siedzieć i się nad sobą użalać.
Wmówiła sobie, że facet nie chodzi z nią do łóżka, bo ma za duży biust. Nie znam mężczyzny, któremu by to nie przeszkadzało. Widząc moje wysoko uniesione brwi po usłyszeniu takiego jej rozumowania, powiedziała, że się nie znam, bo mam biust jak ta lala. A właśnie, że nie mam. Owszem, na rozmiar nie narzekam, ale moje piersi różnią się sporo od siebie wielkością. Tego nie widać gołym okiem. Nauczyłam się to maskować. Kiedyś się tym zamartwiałam, wstydziłam się tego, ale mi przeszło. Swój udział miał w tym mój narzeczony, który twierdzi, że tego po prostu nie zauważa. Był w szoku, kiedy mu to uświadomiłam. Więcej mi do szczęścia nie potrzeba. Jest różnica, ale odpowiednie zabiegi ją korygują. Da się? Jasne, że się da.
Kolejny punkt zapalny. Buty na wysokim obcasie. Ona uważa, że nie może ich nosić, bo wygląda jak żyrafa, a ja spokojnie mogę w nich chodzić. No nie do końca mogę. Mam problem z kością w prawej stopie i nie dość, że niezbyt ładnie to wygląda (a na operację podobno za młoda jestem, nie to, że nie chciałam się tego pozbyć), to jeszcze bardzo boli, gdy zakładam szpilki. A argument, że wygląda jak żyrafa i jest za wysoka? Co to za argument? Znam bardzo dużo wysokich dziewczyn, które są wysokie, mają nogi do nieba i chodzą w szpilkach. Wystarczy odpowiednio dobrać buty, a uwierzcie mi, ta moja znajoma ma zgrabne nogi i jakby się w sobie zebrała, kupiła dobrane szpilki - wyglądałaby nieziemsko.
Przykładów mogłabym, niestety, mnożyć. Nie potrafię jej przemówić do rozumu. Ludzie nie są idealni, ale to w nas jest najlepsze. Mam kompleksy, ale nie pozwoliłam im się zamknąć w domu i nie zatruwam przez nie życia innym. I z tego jestem dumna :)

środa, 8 kwietnia 2015

A kto z nami nie wypije... Czyli lista gości na wesele zatwierdzona


Jak już pewnie wiecie, a jeśli nie, to właśnie się dowiedzieliście, że w przyszłym roku wychodzę za mąż. Fajnie się na wesela chodzi, ale jak już trzeba swoje zorganizować, to człowieka wszystko boli.
Panna młoda jest. 
Pan młody jest.
Świadkowie też są, choć jeszcze o tym nie do końca wiedzą.
Data w kościele ustalona.
Sala jest.
Przyszedł więc czas na ustalenie listy gości i nagle człowiek się dziwi, że aż tylu znajomych ma, a rodzina tak jakby się nagle rozmnożyła.
Myślałam, że wyjdę z siebie, kiedy z rodzicami siadłam nad kartką, na której miała powstać lista. Większość osób, których oni chcieli, kojarzę tylko z widzenia, ale "nie wypada ich nie zaprosić". Uwielbiam takie sytuacje. Rodzice uparli się, że za wesele to oni zapłacą, więc dopisywałam kolejne nazwiska. Jakie miałam wyjście?
Prawda jest taka, że parę osób nam odmówi, a część z tych, którzy przyjdą, wpadną tylko po to, żeby się napić i najeść. Kolejny raz się na jakimś pogrzebie zobaczymy. Nawet życzeń na święta sobie nie wyślemy.
Nie chcieliśmy dużego wesela, ale mój ojciec ma tylko jedno dziecko na wydaniu (nie to, że jedynaczką jestem, ale moja siostra do zamążpójścia się nie pali) i musi cyrk odstawić. I tak się dziwię, że udało nam się przeforsować to, żeby dzieci nie było. Wolę mieć swoich znajomych niż dziecko kuzyna, którego nigdy na oczy nie widziałam. Jeśli na poprawinach się krasnale pojawią - nie mam nic przeciwko. W każdym razie taki jest u nas zwyczaj.
Nie obyło się oczywiście bez awantur. Wiedziałam, że sporo mnie to nerwów będzie kosztowało, ale żeby aż tyle? Dobrze, że do rękoczynów nie doszło, choć niewiele brakowało.
Jestem zadowolona, bo będzie większość osób, które chciałam. Te osoby, które zaproszę, bo nie wypada nie zaprosić, jakoś zniosę. Nie jest ich aż tak dużo.
Po zliczeniu gości z obu stron, dostałam zawału. 140 osób. Jest moc. Ciekawa jestem, ile osób przyjdzie. Dobrze, że salę mamy dużą. Może się jakoś pomieścimy, ale w kupie siła, więc może nie będzie tak źle :)